Table of Contents
Ostatnio w świecie kryptowalut zrobiło się naprawdę gorąco, i to nie tylko z powodu wahań kursów czy kolejnych debiutów nowych tokenów. Gdy tylko przeczytałem o pozwie prokuratora generalnego Oregonu przeciwko Coinbase, wiedziałem, że temat jest poważny i może mieć daleko idące skutki nie tylko dla tej jednej platformy, ale dla całej branży w USA. Pomyślałem: hej, to nie jest coś, co można zignorować. To sygnał, że władze stanowe przejmują kontrolę nad tym, z czym nie mogą (albo nie chcą) sobie poradzić organy federalne. I właśnie o tym chcę Ci dziś opowiedzieć. Jeśli śledzisz rynek cyfrowych aktywów, warto zrozumieć, co się dzieje – bo ten pozew z Oregonu może być początkiem nowego rozdania. Zresztą, o innych podobnych sytuacjach już pisałem przy okazji posta tutaj: zajrzyj.
O co chodzi w tym pozwie
No dobrze, przejdźmy do konkretów. Dan Rayfield, aktualny prokurator generalny stanu Oregon, wystąpił do sądu z pozwem przeciwko Coinbase – jednej z największych giełd kryptowalutowych na świecie. Według jego zespołu prawniczego, giełda sprzedawała mieszkańcom Oregonu cyfrowe aktywa, które powinny być traktowane jako papiery wartościowe, bez uprzedniej rejestracji i bez informacji, które pozwalałyby inwestorom świadomie ocenić ryzyko.
Rayfield nie przebiera w słowach – twierdzi, że Coinbase „zyskała zaufanie konsumentów tylko po to, by wcisnąć im ryzykowne produkty inwestycyjne”. Z jednej strony rola Coinbase to nie tylko techniczna obsługa transakcji – oni wybierają, które waluty są notowane, promują je na stronie, a do tego zachęcają inwestorów do działania. A z drugiej – robią to rzekomo bez odpowiednich procedur, zabezpieczeń czy nadzoru regulacyjnego, przynajmniej według przedstawicieli Oregonu.
Przykład ICP – historia ostrzegawcza
Jednym z jaskrawych przykładów przytoczonych w pozwie jest notowanie tokena Internet Computer Protocol (ICP) na Coinbase. Pamiętasz ten projekt? Debiutował z pompą, cena startowała z pułapu ok. 700 dolarów. W ciągu zaledwie miesiąca wartość spadła do 72 dolarów, a dziś oscyluje wokół – uwaga – 7 dolarów. Mówimy więc o prawie 99% spadku wartości od startu. Dla wielu inwestorów to był poważny cios. Czy dało się tego uniknąć? Może. A przynajmniej tak twierdzi prokurator.
Dla Rayfielda to dowód na to, że takie projekty nie powinny w ogóle być oferowane detalicznym inwestorom bez odpowiedniego nadzoru i rejestracji. Gdyby ICP zostało oficjalnie uznane za papier wartościowy przed debiutem, wiele rzeczy musiałoby wyglądać inaczej – od sposobu promocji, przez szczegóły emisji, aż po obowiązek udostępnienia danych finansowych.
Co mówi prawo stanu Oregon
Tu robi się ciekawie. Pozew opiera się na przepisach prawa stanowego Oregonu dotyczących obrotu papierami wartościowymi. I chociaż niektóre osoby mogą sądzić, że kryptowaluty to zupełnie osobna kategoria prawna, stan twierdzi co innego. I nie jest sam – w kilku innych stanach toczyły się lub toczą podobne postępowania. To pokazuje, jak bardzo rozdrobniona staje się regulacja rynku crypto w USA.
Co warte podkreślenia: pozew Rayfielda pojawił się zaledwie kilkanaście dni po tym, jak SEC (amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd) wycofała federalne zarzuty przeciwko Coinbase. Było to spore zaskoczenie – wszyscy spodziewali się długiej batalii sądowej, a tu proszę, sprawę oddano w ręce nowego urzędnika, a w praktyce ją wstrzymano. To właśnie w tej luce wkroczył Oregon, niejako przejmując pałeczkę i próbując działać samodzielnie.
Rayfield, komentując sprawę, powiedział wprost: „Jeśli rząd federalny nie zamierza chronić inwestorów, musimy zrobić to my.” Mocne słowa, ale przyznam szczerze, że rozumiem, o co mu chodzi. W świecie, gdzie niektóre kryptowaluty potrafią zyskać lub stracić 50% wartości w ciągu dnia, a nowe projekty wyskakują jak grzyby po deszczu, brak jasnych zasad może być niebezpieczny dla przeciętnego użytkownika.
Stanowe prawo kontra rynek globalny
Tu pojawia się znacznie szerszy problem: jak pogodzić lokalne prawo stanowe z globalnym rynkiem kryptowalut? Coinbase to przecież nie malutka firma z San Francisco, a gigant, który działa w ponad 100 krajach. Obsługuje klientów z całych Stanów Zjednoczonych, a przecież w każdym stanie mogą obowiązywać nieco inne przepisy. To jak prowadzenie jednej aplikacji bankowej, ale z 50 różnymi zestawami regulacji. Brzmi absurdalnie? No właśnie.
I co wtedy? Wyjąć Oregon ze skutecznego działania platformy? Blokować klientów z konkretnego stanu? Żądać oddzielnej weryfikacji projektów dla każdej jurysdykcji? W praktyce to wszystko spowalnia innowacje i zwiększa koszty – nie dziwię się więc, że Coinbase próbuje temu przeciwdziałać i zaskarża stanowisko Oregonu mówiąc, że „te zarzuty już wiele razy były obalane”.
Co dalej z Coinbase?
Okej, skoro już wiemy, o co chodzi w pozwie i w jaki sposób Oregon próbuje samodzielnie regulować rynek, to teraz czas zastanowić się: co z tego wynika? Dla mnie, jako osoby śledzącej branżę blockchain od lat, to przypomina trochę początek nowego etapu. Niby nic nowego – przecież temat regulacji kryptowalut wraca jak bumerang – ale tym razem stawka wydaje się wyższa.
Coinbase nie jest graczem znikąd. To jedna z niewielu firm z sektora crypto, która odważyła się wejść na giełdę i próbować grać według zasad „dużych chłopców”. Czy to oznacza, że nie popełniają błędów? Oczywiście, że nie. Ale próba wyciągnięcia pełnej odpowiedzialności za każdą notowaną kryptowalutę może okazać się mieczem obosiecznym.
Konflikt jurysdykcji
Przyglądając się temu przypadkowi z boku, trudno nie zauważyć rosnącej przepaści między lokalnymi a federalnymi regulacjami. SEC cofnęła swój pozew, a Oregon — bez czekania na sygnał „z góry” — postanowił działać po swojemu. Można to uznać za przykład proaktywności albo… za chaos systemowy, w którym każdy stan może stawać się mini-uczestnikiem procesu legislacyjnego.
Wyobraź sobie, że jesteś firmą technologiczną działającą w USA. Musisz spełniać wymagania Kalifornii, Nowego Jorku, Florydy, a teraz jeszcze Oregonu. I nagle okazuje się, że coś, co jest legalne w jednym stanie, w innym może już być powodem do pozwu. Tyle że rynki finansowe – w tym kryptowaluty – działają w czasie rzeczywistym i nie znają granic geograficznych. Choćbyś bardzo chciał, nie da się zbudować w pełni efektywnej i skalowalnej platformy, kiedy regulacje zmieniają się z jednego kodu pocztowego na drugi.
Jak to wpływa na użytkowników
Wbrew pozorom to nie tylko problem „tych wielkich z Wall Street” czy startupów z Doliny Krzemowej. To, co robią regulatorzy – zarówno federalni, jak i lokalni – ma bezpośredni wpływ na Ciebie, mnie i każdego, kto korzysta z aplikacji takich jak Coinbase, Binance czy Kraken. Nie chodzi tylko o to, czy możemy kupić konkretnego tokena, ale także o:
- to, czy nasze dane są odpowiednio chronione,
- czy mamy dostęp do jasnych informacji o inwestycjach,
- i czy w razie czego ktoś rzeczywiście ponosi odpowiedzialność za wprowadzenie nas w błąd.
Oczywiście, rynek kryptowalut to wciąż „Dziki Zachód” – wielu użytkowników głęboko wierzy, że decentralizacja nie potrzebuje żadnej opieki prawnej. Ale rzeczywistość bywa bardziej brutalna. Każda afera – czy to z FTX, czy upadkiem projektu LUNA – kosztuje zwykłych ludzi miliony dolarów. I wtedy pytanie: „a gdzie był regulator?” pojawia się nagle z każdej strony.
Coinbase walczy o swoje
Z drugiej strony mamy Coinbase, który coraz częściej występuje w roli nie tyle oskarżonego, co obrońcy całej branży. Firma stara się jasno komunikować, że wiele zarzutów – zarówno ze strony SEC, jak i poszczególnych stanów – jest oparta na niejednoznacznych przepisach. No i nie bez racji.
Punkt sporny w przypadku pozwu z Oregonu dotyczy między innymi definicji papieru wartościowego. A to temat, który nawet wśród ekspertów budzi kontrowersje. Czy każda kryptowaluta jest papierem wartościowym? SEC uważa, że większość tak. Ale są też głosy, że traktowanie wszystkich tokenów jak tradycyjnych udziałów to grube uproszczenie (więcej o tej debacie przeczytasz np. na Wikipedii).
Czy to odstraszy innowacje?
To pytanie, które wraca w każdym sporze między regulatorami a branżą technologiczną: czy nadmierna kontrola nie zahamuje rozwoju? Z jednej strony tak – nie każdy projekt ma zasoby, żeby dostosować się do 50 różnych reżimów prawnych. Z drugiej – może to właśnie czas, żeby uporządkować ten świat?
Ja sam nie jestem fanem „totalnej regulacji”, ale widzę, co się dzieje wokół. Hype związany z NFT przeminął, giełdy walczą o rentowność, a coraz więcej inwestorów szuka bezpiecznych produktów. Prawna niepewność odstrasza kapitał, a to oznacza mniej innowacji. Dlatego trzeba znaleźć równowagę. A dotychczasowy schemat „najpierw róbmy wszystko, a potem się zobaczy” chyba już się wyczerpał.
Jeden kraj, wiele systemów
Na koniec warto postawić pytanie: czy USA jako kraj mogą sobie pozwolić na taką rozbieżność w podejściu do krypto? Bo przecież rynek nie będzie czekał, aż Kongres przyjmie ogólnokrajowe regulacje. Jeśli twórcy i inwestorzy uznają, że w USA jest zbyt skomplikowanie, po prostu pójdą gdzie indziej. Do Dubaju, Singapuru, a może do Europy, która już przyjęła rozporządzenie MiCA dla cyfrowych aktywów.
Dla takich firm jak Coinbase kluczowe będzie wypracowanie ścieżki dialogu – zarówno z federalnymi agencjami, jak i lokalnymi władzami. A dla nas, użytkowników? Może warto po prostu wiedzieć, gdzie się rejestrujemy, co kupujemy i jakie ryzyko bierzemy na siebie. Bo niezależnie od tego, kto ma rację w sądzie, to nasze pieniądze są na stole.
Jeśli chcesz zobaczyć, jak ten temat wpisuje się w szerszy krajobraz sporów regulacyjnych w USA, tutaj znajdziesz więcej artykułów w tym temacie.