Table of Contents
W ostatnich dniach coraz częściej mówi się o napięciach na linii Pekin–Waszyngton. I choć temat sytuacji geopolitycznej między Chinami a USA był obecny w mediach od lat, to jednak obecna faza konfliktu nabiera nowego charakteru. Oto Pekin coraz mocniej i wyraźniej stawia się przeciwko decyzjom USA i grozi realnymi środkami odwetowymi. Czy to przedsmak większego starcia gospodarczego, które odczujemy wszyscy – nawet jeśli mieszkamy daleko od obydwu mocarstw?
Chiński sprzeciw
Ostatnie decyzje Stanów Zjednoczonych wywołały stanowczą reakcję władz w Pekinie. Chodzi o ogłoszone przez rząd USA nowe cła, które mają zwiększyć łączne obciążenia dla chińskich produktów aż do 54%. Sporo, prawda? Z punktu widzenia międzynarodowego handlu może to skutkować nie tylko falą wzajemnych restrykcji, ale i zaburzeniem globalnych łańcuchów dostaw. Nic więc dziwnego, że chińskie Ministerstwo Handlu nie pozostało bierne i wezwało USA do natychmiastowego cofnięcia nowych taryf.
Z punktu widzenia Pekinu te jednostronne amerykańskie działania są nie do przyjęcia. Jak podkreślają chińscy urzędnicy, są one sprzeczne z zasadami Światowej Organizacji Handlu (WTO) i uderzają w uzasadnione interesy innych państw. Ta krytyka nie jest przypadkowa — przypomnijmy, że w ostatnich latach dochodziło już do podobnych sporów, które kończyły się m.in. wprowadzeniem wzajemnych ceł na produkty rolne, elektronikę, metale, czy nawet surowce energetyczne.
Polityka cła jako narzędzie presji
Warto przyjrzeć się bliżej całemu kontekstowi. Polityka celna coraz częściej wykorzystywana jest przez państwa nie tyle jako zabezpieczenie rynku wewnętrznego, ale jako środek nacisku w szerszej grze geopolitycznej. USA nie ukrywają, że chodzi m.in. o kontrolę nad zaawansowanymi technologiami i ograniczenie pozycji Chin jako lidera w dziedzinach takich jak sztuczna inteligencja, sieci 5G, czy produkcja chipów.
Pytanie tylko, czy taka strategia działa i jakie mogą być jej skutki dla nas – zwykłych konsumentów i przedsiębiorców. Jeśli Chiny faktycznie odpowiedzą równie ostrymi restrykcjami, to szybko przekonamy się, że ceny wielu produktów importowanych mogą pójść w górę. Elektronika, smartfony, odzież, zabawki – to wszystko jest przecież importowane w dużej mierze z Chin.
Groźba odwetu
Pekin zapowiedział już, że nie zostawi amerykańskich działań bez reakcji. Jako pierwsze kroki rozważane są dodatkowe cła na amerykańskie towary – w tym surowce energetyczne oraz produkty rolno-spożywcze. W trakcie wcześniejszych faz wojny handlowej Chiny wprowadzały sankcje m.in. na amerykańską soję, kukurydzę czy drób. Może się więc zdarzyć, że jeśli sytuacja się zaostrzy, amerykańscy rolnicy będą jednymi z pierwszych, którzy to odczują.
Ciekawie wypada też analiza potencjalnego przesunięcia akcentów gospodarczych. Eksperci sugerują, że Chiny już od dłuższego czasu starają się uniezależnić od amerykańskiego rynku. Intensyfikują handel z krajami Azji Południowo-Wschodniej, inwestują w Afryce i rozwijają inicjatywy takie jak Jedwabny Szlak. W teorii więc mogą być przygotowane na radykalniejsze kroki, choć oczywiście trudno dziś jednoznacznie ocenić skalę ich gotowości.
Rola emocji w polityce handlowej
Zastanawiam się jednak, na ile obecne decyzje polityków są efektem chłodnych kalkulacji, a na ile emocjonalnych gestów związanych z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi w USA. Wiemy, że w przeszłości hasła „America First” dobrze się sprzedawały i często towarzyszyły im właśnie izolacjonistyczne działania, także w gospodarce. Czy teraz mamy do czynienia z czymś podobnym? Czy to tylko doraźny zabieg, czy może preludium do prawdziwej rewolucji w globalnym handlu?
W kolejnym fragmencie tego tematu chciałbym opowiedzieć o tym, jak te napięcia handlowe wpływają nie tylko na politykę, ale również na rynki inwestycyjne – zwłaszcza takie jak Bitcoin, który bije kolejne historyczne rekordy właśnie w atmosferze rosnącej niepewności na świecie.
Bitcoin kontra niepewność
Nie wiem, czy też masz podobne obserwacje, ale wygląda na to, że im goręcej robi się w polityce i gospodarce, tym więcej osób zaczyna zwracać oczy ku kryptowalutom. Zwłaszcza ku Bitcoinowi. To trochę jak efekt domina – jeden tweet o cłach, potem kilka twardych słów z Pekinu, nerwowa reakcja giełd, a potem… boom – Bitcoin szybuje powyżej 88 000 USD i bije kolejny rekord. Przypadek? Cóż, chyba nie do końca.
Kapitał lubi spokój
W świecie inwestycji mówi się, że kapitał jest jak woda – płynie tam, gdzie ma najmniejszy opór. A w czasie, kiedy USA i Chiny obrzucają się wzajemnie taryfami, opór rośnie niemal wszędzie. Giełdy nerwowe, waluty skaczą, a inwestorzy – zarówno instytucjonalni, jak i indywidualni – szukają „cichego portu”. I tu właśnie na scenę wkracza Bitcoin. Czy naprawdę jest takim bezpiecznym schronieniem? Temat jest bardziej złożony, niż się może wydawać.
Z jednej strony mamy ograniczoną podaż Bitcoina – 21 milionów monet i ani jednej więcej. W świecie, gdzie rządy mogą „dodrukować” ile tylko chcą waluty fiat, taka ograniczona podaż działa jak magnes. Z drugiej strony – wartość Bitcoina silnie reaguje na nastroje rynkowe. Ale w obliczu przedłużających się napięć gospodarczych zaczyna wyglądać coraz bardziej stabilnie. Przynajmniej względnie stabilnie, jak na swoje standardy.
Niezależność od instytucji
Jednym z największych atutów kryptowalut – i powodem, dla którego wielu ludzi je wybiera – jest ich niezależność od rządów i banków centralnych. W momencie, kiedy konflikt USA–Chiny wywołuje pytania o przyszłość międzynarodowej wymiany handlowej, o trwałość globalnych układów gospodarczych i o potencjalne zakłócenia w łańcuchach dostaw, cyfrowe aktywa zyskują nowy wymiar.
Bitcoin nie jest zależny od żadnego kraju, organizacji czy sojuszu. Ma swoje wady, ale w oczach inwestorów to również ogromna zaleta. Szczególnie w czasach, gdy trudno zaufać nawet najbardziej rozwiniętym gospodarkom. Właśnie dlatego, według danych z CoinMarketCap, od początku roku kapitalizacja Bitcoina wzrosła o ponad 60%, co zbiega się z eskalacją napięć między największymi gospodarkami świata.
Cyfrowe złoto XXI wieku?
Ciekawym zjawiskiem jest porównanie Bitcoina do złota. W przeszłości w czasach kryzysów inwestorzy kupowali fizyczne kruszce, dziś – coraz częściej kupują Bitcoin. I choć część analityków stanowczo rozdziela te dwa aktywa, to nie brakuje argumentów, że w sensie funkcjonalnym Bitcoin przejmuje rolę złota w cyfrowym świecie. Jeden z moich ulubionych analityków finansowych stwierdził kiedyś, że „Bitcoin to złoto millenialsów” – i myślę, że coś w tym jest.
Oczywiście, nie chodzi tylko o kurs. Liczy się zaufanie. A Bitcoin – mimo swojej zmienności – zdobył przez lata zaufanie całych rzesz użytkowników, programistów i inwestorów na całym świecie. Można o nim powiedzieć wiele, ale nie to, że jest niszowy. Nawet Wikipedia ma długą, solidną stronę na jego temat.
Efekt domina gospodarki
Wróćmy jednak na chwilę do szerszego kontekstu. Gdy USA podnosi taryfy na chińskie towary, Chiny odpowiadają tym samym. I zaczyna się sprzężenie zwrotne. Co ważne – to nie tylko problem dwóch państw. W dobie globalizacji jesteśmy ze sobą powiązani bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Każda zmiana w cłach czy łańcuchu dostaw ma swoje odbicie w innych regionach. Czasem dotyczy to zwykłego konsumenta, który widzi droższy smartfon. Innym razem – lokalnych producentów, którzy nagle tracą dostęp do części czy surowców.
I tu właśnie Bitcoin zyskuje kolejną przewagę. Jest niezależny od tych wszystkich politycznych decyzji. Gdy zwiększają się tarcia między USA a Chinami, a świat patrzy z niepokojem, cyfrowa waluta staje się równoległym rynkiem, który – przynajmniej na razie – żyje trochę własnym życiem.
Perspektywy na przyszłość
Nie chcę tu pisać czarnych scenariuszy, ale przyznam, że sytuacja robi się niepokojąca. Jeśli napięcia będą nadal rosnąć, a USA i Chiny wprowadzą kolejne cła, to kto ucierpi najbardziej? Konsumenci, małe i średnie firmy, a także kraje zależne od eksportu w obu kierunkach. Można przypuszczać, że kolejnym etapem wojny handlowej będzie technologiczna separacja – i to już się po cichu dzieje. Na naszej stronie znajdziesz więcej informacji o wcześniejszych fazach tego konfliktu.
W takiej atmosferze Bitcoin może nie tylko być aktywem spekulacyjnym, ale także rodzajem „ekonomicznej migracji” dla kapitału, który szuka bezpieczniejszego gruntu, z dala od politycznych decyzji. Czy to dobry kierunek? Każdy musi ocenić sam, ale jedno jest pewne – świat gospodarki zmienia się na naszych oczach i warto mieć na to oko. Albo nawet dwa.